Ani się obejrzeliśmy, a minął miesiąc, jak Bazyl jest u nas-a jutro minie pięć tygodni od naszej nocnej jazdy z Gliwic... Myślę, że "dotarliśmy" się przez ten czas całkiem nieźle.
Bazyliszek cały czas prezentuje postawę "siła spokoju", ale nauczyłam się rozróżniać, kiedy za tym spokojem kryje się zadowolenie (na szczęście tak jest przez większość czasu), a kiedy stres (w sytuacjach stresowych chłopak "rżnie głupa", ale nigdy, przenigdy nie bywa agresywny). Zachwyca wszystkich, z którymi ma kontakt (do czego ja nie mogę się przyzwyczaić, bo całe życie starałam się nie rzucać ludziom w oczy-a teraz wszyscy się za nami oglądają

). Wydaje się mało aktywny, ale biada temu, kto pomyśli, że można bezkarnie zostawić jedzenie w jego zasięgu
Poważniejszych problemów zdrowotnych nie ma-ale weterynarz ze wsi obok już nas kojarzy

Odchudzanie jest w toku i wydaje nam się, że idzie do przodu-trochę zwęziłam kawalerowi szelki (nadal mamy step-iny, ale coraz bardziej widzę, że Bazylowi w nich nie do końca wygodnie, a że przegapiłam końcówkę aukcji na pchlim targu-zamówiliśmy guardy w 2for4) i talia jakby coraz wyraźniejsza... W przyszłym tygodniu kontrola u weta, zobaczymy, czy waga w lecznicy to potwierdzi.
Może to trochę myślenie życzeniowe, ale wydaje mi się, że dzięki utracie wagi chłopak lepiej oddycha (głośny jest tylko przy dużym stresie lub zmęczeniu-i zdecydowanie szybciej wraca do normalnego oddechu) i zrobił się aktywniejszy (zaskoczył nas, wskakując w kolejne miejsce-na podnóżek synkowego krzesełka-i odbył na własnych czterech łapach eksperymentalny prawie dwukilometrowy spacer po lesie, który zniósł świetnie-tylko w połowie zrobił sobie chwilkę odsapu i skrzyczał nas, jak za wcześnie chcieliśmy ruszyć dalej

).
Stosunki z kocicą powoli się normalizują-są w stanie przebywać naprawdę blisko siebie, pod warunkiem, że oboje śpią

Ale sam fakt, że zasypiają w bliskim sąsiedztwie to już duży krok do przodu. A w ten weekend przeszliśmy bardzo ważny test-po zapoznaniu na neutralnym gruncie i dwóch krótkich wizytach przyjechaliśmy z Bazylem na weekend do teściów, do których często z dziećmi wpadamy-a którzy mają adoptowaną ze schroniska Rudą, mocno terytorialną i czasem agresywną w stosunku do innych psów. Odpukać, zwierzaki się dogadały-są o siebie nawzajem zazdrosne (a moja córeczka bywa zazdrosna o oba...), a Rudej zdarza się mruknąć, jak Bazyl wlezie w "jej" miejsce, ale spokojnie mogą przebywać pod jednym dachem, co jest bardzo istotne dla różnych naszych przyszłych planów. A przy okazji okazało się, że jaśnie pan, idąc za mną, jest w stanie pokonać całkiem wysokie schody! (W górę-bo schodzić mu się nie spieszy, a ja nie nalegam, bo te u teściów są dość śliskie-i znoszę go w torbie transportowej, do której próbuję go przyzwyczaić).
Po miesiącu jako (mo)psia mama prawie już nie pamiętam, jak to było nie mieć psa, i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że pojawienie się Bazyla zmieniło nasze życie wyłącznie na lepsze-i wniosło do naszej rodziny dużo radości (i w pewnych sytuacjach, absurdu-kawaler pięknie siada i podaje obie łapy, ale na komendę "chodź" niekiedy rozpłaszcza się jak przejechana żaba-ostatnio na spacerze przechodnie z troską pytali, czy coś go potrąciło

Na szczęście potem mieli okazję zobaczyć, jak raźno dyrda mi przy nodze...) I gdzieś z tyłu głowy zaczyna mi się tlić przerażająca myśl: a może fajnie byłoby, gdyby miał psie rodzeństwo...? Ale na razie staram się do niej nie przyznawać nawet przed sobą
