Witaj załogo,
Pewnie nie wszyscy wiedzą ale 09.12 odszedł za tęczowy most mój kompan, najlepszy psijaciel na świecie, mój Bubu/Badyl/Vesp.
Wszystko zaczęło się w dzień moich urodzin czyli 25 lipca. Wstaliśmy po nocy i nagle Bubu wysztywniło. Full napięcie mięśni i strach w oczach. Nie wiedząc co zrobić, od razu wziąłem go na ręce zacząłem nosić po mieszkaniu, trząść nim. Po chwili położyłem go na boku i zacząłem masaż serca bo pomyślałem że może to zawał. Po chwili wrócił, do końca dnia był bardzo wycofany, przestraszony całą poranna akcją.
Pojechaliśmy do weta. Stwierdził atak padaczki. Wróciliśmy i wszystko było ok. Wrócił do normy.
Po dwóch dniach to samo. Ale bez wysztywnienia. Odcięty od rzeczywistości. Zero kontaktu. Znów stres, nerwy, bo to jedyna sytuacja w której nie da się pomóc. Na ręce i do weta. Myślałem że to już koniec. Ledwo stał bidok na łapach. Beczałem jak dziecko. Wet mówi że nie chce mu aplikować lekarstw bo doraźnych nie ma, a jak już raz damy na wyciszenie zmian neurologicznych to trzeba je już dawać do końca życia dwa razy dziennie. Wracamy do domu i obserwujemy.
Kolejne 2-3 dni i znów to samo. Nagle, nie że się czegoś przestraszył, coś zauważył. Jak grom z jasnego nieba.
Decyzja jedna. Wchodzimy w prochy. Pierwsze trzy dni kręciło mu się w głowie, chodził jak pijany ale ataków nie było.
I do początku grudnia naprawdę było dobrze. Może nie super ale dobrze. Zero ataków. Zero jakiś wysztywnień. Myślałem że już mamy wszytsko opanowane. Co prawda Bubu był taki wycofany, ale kontaktowy. Pomagałem mu wskoczyć na narożnik czy do łóżka w sypialni ale chodził, jadł. Zrezygnowaliśmy ze spacerów, szybkie siku, kupa i do domu. Po schodach sam na (II piętro w kamienicy), powoli ale jednak sam.
Ostatnie trzy dni to już równia pochyła. Totalny spadek formy. Przestał jeść, pić, znosiłem go na dół na rękach, stawiałem na ziemi a on wywracał się stojąc na łapach. Próbowałem karmić go łyżka, robiłem musy, kremy. Nic. Nie miał sił połykać. Woda podawana strzykawką.
Podjąłem taką a nie inna decyzję. Wydaje mi się że jedyna słuszną. Trzymałem go na rękach do końca. Zasnął spokojnie, bez żadnego wzdrygniecia.
Biega za tęczowym mostem z resztą szczęśliwych psiaków. Miał siedem lat, z czego cztery tworzyliśmy super team.
Byłem rozjebany po całości. Pierwsze trzy dni bez Bubu nie mogłem sobie znaleźć miejsca, czekałem kiedy zacznie iść po mieszkaniu i usłyszę dźwięk pazurów na panelach i płytkach. Wychodząc z domu, do pustych ścian mówiłem "zostan, zaraz wrócę". Masakra.

Wysłane z mojego SM-A715F przy użyciu Tapatalka