Cześć Siory i Brachole!
Postanowiłem się znowu Wam odmeldować, bo dawno nie dawałem znaku życia i czuję pod wątrobą, że jesteście bardzo ciekawi co u mnie słychać:) Na pewno jesteście - -spróbowalibyście nie być;-)
No wiec po kolei. Byłem na moich corocznych, wyczekanych wakacjach na Mazurach. Oczywiście z Marianem i Zośką byłem, wiec jak się domyślacie impreza trwała przez 14 dni 24 godziny na dobę. Całe dnie biegaliśmy z tarasu do bramy i straszyliśmy wszystkich wścibskich, złych człowieków, którzy bezczelnie śmieli przechodzić obok naszego ogrodzenia. Trochę ich było i na początku nawet paru spanikowało jak wyskoczyłem z Marianem zza krzaka, hyhyhyyyy:D
Ale potem niestety się przyzwyczaili...
Były też konie, które mimo, że większe, to są o wiele głupsze od wszystkich

Słowo daję!
Konie przez cały czas bały się tak samo, a my mieliśmy radochę, że tak śmiesznie tupią i parskają!
Głupie konie.
Franek tylko mądry:)
No ale były też słabsze strony tych wakacji. Na przykład to, że właściwie przez całe dwa tygodnie nie zmrużyłem oka.
Mówię Wam - to było strrrrrasznie straszne.
Ja, jak pewnie wiecie, zwykle sypiam na okrągło. To znaczy wstaje, i owszem, do miski, czasem na siku, ale zasadniczo to śpię. Każdy kto mnie poznał, wie o czym mówię.
A tam - na tych Mazurach - to był jakiś horror. Matka zupełnie nie zadbała o mój psychiczny komfort. Ciągle się coś działo, ciągle Maniek robił jakiś szur przy bramie, a ja - sami rozumiecie, nie mogłem sobie biernie leżeć. W końcu też jestem labradorem.
Latałem więc od rana do nocy za Mańkiem, ledwo nadążając za samym sobą.
W końcu byłem tak wycieńczony, że już nawet micha przestała mnie kręcić, bo niestety do niej też trzeba było wstać (wredna matka nie podaje żarcia do łóżka). Dlatego pod koniec drugiego tygodnia przestałem jeść.
Dostałem jaskry analnej i zwyczajnie nie widziałem opcji by moja dupa ruszyła się z posłania. Nawet jeśli 2 metry dalej stała pełna micha.
Ten stan wycieńczenia ogólnego trwał jeszcze chyba tydzień po powrocie do Warszawy. Jak wróciliśmy w niedzielę i poszedłem spać, to spałem do kolejnej soboty włącznie.
Aż matka zaczęła panikować i zaciągnęła mnie półprzytomnego do weta, gdzie od razu po wejściu do gabinetu, na samym środku podłogi oczywiście przyciąłem komara;-)
Ale żeby nie było. Nie martwcie się. Już znowu jestem zaprzyjaźniony z miską i wstaję jak tylko usłyszę, że coś do niej wpada:)
Wszystko wróciło do normy.
********
Byłem też, jak niektórzy z Was wiedzą, na zlocie Bulldogów w Warszawie. Ależ to fajna impreza! Za rok na bank też będę:) Strasznie mi się podobało, tyle ochów i achów, tyle głasków i miziania - sama słodycz, polecam Wam z całego serca:)
No i to tyle.
Teraz pogoda zrobiła się do bani, mokro, zimno i beznadziejnie, więc postanowiłem wrócić do starych dobrych zwyczajów i przesypiam całe dnie na kanapie.
Jednak miękka poduszeczka to najlepsze lekarstwo na całe zło:)