W weekend wybraliśmy się z Waldusiem do Twardogóry - niewielkie, ale jednak miasto, czyli większa szansa na spotkanie kogoś na spacerze i przetestowanie zachowania Pana Buldoga. Walduś praktycznie nie reaguje na przechodniów poruszających się spokojnie (nawet jeśli mają "akcesoria" typu rower, czy wózek), ale już biegacze wzbudzają jego niepokój. Psów nie lubi zdecydowanie. O ile większość tych szczekających zza ogrodzeń ignoruje (wyjątek zrobił dla rozszczekanego owczarka niemieckiego), to te spacerujące na smyczy lub luzem wzbudzają w nim agresję - spina się, szarpie i próbuje wyrwać się w ich kierunku. Niestety, wbrew informacjom, które mieliśmy przed przybyciem Waldusia, kotów też nie lubi. W weekend spotkał dwa i wobec obu był agresywny.
Zabiegi leczniczo-pielęgnacyjne znosi dzielnie. Nie lubi ich, ale widać, że nie są dla niego nowością i poza ogólnymi oznakami niezadowolenia (odwracanie głowy, próby odejścia) zachowuje spokój.
Najbardziej martwi nas to, że wszystkie próby zabawy z Waldusiem kończą się jego nadmiernym pobudzeniem i próbami kopulacji. Próbujemy to zwalczać. Mamy też nadzieję, że po zabiegu zaprzestanie tych praktyk. Ale najpierw musimy pozbyć się gronkowca.
Wsiadanie i wysiadanie z samochodu wychodzi mu coraz lepiej - pewnie przyzwyczaił się już do mojego autka i przestał się bać, że znowu zostanie gdzieś wywieziony. Gdy w niedzielę wieczorem wróciliśmy do Bukowic, Walduś najpierw wszystko dokładnie obwąchał, a potem nagle zaczął się cieszyć: biegał, podskakiwał, pierwszy raz widziałam u niego taki spontaniczny (i długi) wybuch radości. Wyglądało to tak, jakby ucieszył się, że wrócił do siebie...do domu. Oczywiście wzruszyło mnie to do łez... Teraz czekam, czy odważy się w końcu położyć na grzbiecie z odsłoniętym brzuchem
