Słuchajcie, na ten moment jestem zapisany na echo serducha na piątek - zobaczymy co tam wyjdzie. Dopiero potem będziemy myśleć o kastracji.
W weekend odwiedziłem za to ciekawe miejsce - mój kolega Jagger z Konstancina podobno chodzi tam regularnie od wielu lat i ćwiczy różne skoki przez przeszkody, slalomy i inne takie. Mówi, że to jego największa pasja. I tam zajęcia prowadzi facet, który miałby mnie potencjalnie kastrować, a przy okazji sam jest behawiorystą. Rzecz w tym, że tam było bardzo dużo psów, więc ja od razu cały się napiąłem i już byłem gotów do ataku, kiedy nagle czuję, że coś mnie ciągnie za obrożę do góry. Jednocześnie jakaś ręka złapała mnie za tyłek i ciśnie w dół. Chwila moment i już siedziałem jak ten głupek na ziemi, a te psy spokojnie sobie gdzieś poszły, bez żadnego szwanku! Powiem Wam, że zgłupiałem - pierwszy raz ktoś mi pokazał, że nie ja tu rządzę i potem przez resztę dnia nie mogłem dojść do siebie, łapałem jakąś głupawkę i ogólnie byłem poddenerwowany.
No i ten cały Kamil powiedział Matce, że ma tak robić za każdym razem jak zaczynam się napinać i szykować do ataku, ale między nami mówiąc ona ma za delikatne serducho i niezbyt jej się to udaje - coś tam próbuje mnie posadzić, ale zbyt stanowcza to nie jest, bo boi się, że mi zrobi krzywdę.
Matka skonsultuje na pewno tę kwestię z Agą, skoro mówicie, że w takich przypadkach trzeba by ewentualnie poczekać z kastracją i zobaczymy jakie będą dalsze postanowienia odnośnie metod wychowawczych dla mojego trudnego przypadku
