Ahoj Załogo!
Dawno nas tu nie było, a sporo działo się przez ten czas...
Z dobrych wieści-ten, kto wymyślił powiedzenie "starego psa nie nauczysz nowych sztuczek", najwyraźniej nie znał Bazyla! Chłopakowi w lipcu stuknęły trzy lata z nami, a wciąż cały czas coś się w nim zmienia i otwiera. Większa ilość czasu spędzanego w domu przez większość domowników z powodu pandemii bardzo dobrze na niego wpłynęła. Zaczął mieć dużą frajdę z wychodzenia do ogródka i wygrzewania się na trawce (chyba w końcu wykumał, że nikt go tam nie spróbuje zamknąć za karę ani zostawić na zawsze, skoro wszyscy swobodnie krążymy między ogródkiem a domem i też spędzamy sporo czasu na dworze), jeszcze bardziej zżył się z moimi dziećmi, które miały dla niego znacznie więcej czasu-a przy tym tak się przyzwyczaił do dużej ilości ludzkiej uwagi, że zaczął aktywnie zabiegać o nią... szczekaniem! Zawsze był psem "bezgłośnym", na początku mieszkania z nami zdarzało mu się szczekać, jak śniło mu się coś złego (na szczęście teraz koszmary to już wielka rzadkość), ale na jawie nie robił tego w zasadzie nigdy (jak wydał z siebie odgłos radości przy którymś wyjściu na spacer, od razu pochwaliłam się na forum). A tu nagle, w dwunastym (szacunkowo) roku życia, odkrył, że ma głos i (po pierwszych kilku eksperymentalnych szczeknięciach, na dźwięk których sam aż podskakiwał ze strachu

) nie waha się go użyć! Na przykład żeby zasygnalizować, że najwyższa pora na spacer, a zwłaszcza na wydawane po nim jedzonko

Nadal najbardziej lubi wychodzić ze mną (zaczyna się od prześmiesznego radosnego układu choreograficznego, potem grzecznie idzie przy nodze, jakieś dwieście metrów od domu staje jak wryty z miną: "Ale serio, Matka, chcesz iść dalej?"-ale podła matka nie odpuszcza, robimy dalszą część trasy, a do domu kawaler wraca dziarskim truchtem, czasem przechodzącym w rączy kłus, zaganiając mnie jak doświadczony pies pasterski, jeśli uzna, że się guzdrzę...), ale daje się grzecznie wyprowadzać wszystkim domownikom, i w ogóle z każdym ma ułożoną swoją relację-ja jestem od pieszczot, przytulanek i spędzania niemal całego dnia wspólnie, mój mąż od "szorstkiej męskiej przyjaźni" (co się nagada na niedogodności związane z posiadaniem psa-to jego, ale niech no tylko "ten sierściuch" wykaże najdrobniejszą oznakę słabszego samopoczucia-to on przejmuje się najszybciej i najmocniej...), syn-od "masaży relaksacyjnych" (przy których pieseł rozkłada się z zadowoloną miną w pozie pieczonego kurczaka) i wspólnych turlanek po podłodze, a córkę świetnie się trolluje, memłając jej gołe pięty, jak uzna, że może chodzić po domu bez skarpetek

No a od babci, u której często bywamy, najlepiej sępi się jedzonko... (Na szczęście udaje nam się kontrolować sytuację i chłopak pięknie trzyma linię). Innymi zwierzętami nadal nie interesuje się prawie wcale (z wyjątkiem much, na które poluje z zaskakującą sprawnością-i psów, które same podchodzą do niego podczas spacerów, i z którymi kurtuazyjnie się obwąchuje-to też jednak jakiś krok do przodu, bo wcześniej kompletnie je ignorował). Za to wczoraj zrobił coś, czego już nie spodziewałam się zobaczyć w jego wykonaniu. Po latach ignorowania wszelkich prób zachęcenia go do korzystania z zabawek, wczoraj sam z siebie zaczął bawić się zauważonym w pobliżu kawałkiem grubego sznurka! Nie mógł go dostać na własność, bo to element stroju do capoeiry mojego syna, ale dzisiaj skonstruuję mu coś podobnego na wzór, niech ma coś z życia
Krótko mówiąc-dzieje się

Niestety, Bazyliszek nie robi się coraz młodszy, więc również w kwestiach zdrowotnych nie zawsze już panuje tak chwalona przeze mnie wcześniej błogosławiona nuda... Przez zmiany barwnikowe na rogówce widzi coraz gorzej, mam też wrażenie, że słabiej słyszy (chociaż tam, gdzie w grę wchodzi coś smacznego, potrafi nadal zadziwić mnie "słuchem absolutnym"

) Podczas ostatniego "przeglądu okresowego" wyszła mu lekka anemia (która na szczęście cofnęła się sama, bez leków-nasz wet śmiał się, że to pewnie zasługa kilkudniowego pobytu u babci, bo wtedy zwykle podnoszą się wszystkie parametry) i szmery w serduszku (zgodnie z zaleceniem zrobiliśmy echo-na szczęście okazało się, że poza lekką niedomykalnością zastawki typową dla tego wieku, nic złego się nie dzieje, żadnego leczenia wdrażać na razie nie trzeba i mamy się zgłosić do kontroli za rok). A trzy dni temu wyczuliśmy mu na lewym udzie bardzo brzydki guzek, którego moglibyśmy przysiąc, że nie było w tym miejscu jeszcze dzień czy dwa wcześniej. Oględziny wykazały, że to nie ropień ani kaszak i zmiana jest do wycięcia-zabieg w premedykacji miał się odbyć już następnego dnia, ale pacjent, trzymany na czczo, wyczuł chyba pismo nosem i skutecznie pokrzyżował nam plany, wykorzystując nieuwagę mojego syna i dobierając się do zapasu kociej karmy... Wycinkę przełożyliśmy na jutro (właściwie to już dzisiaj...) i bardzo proszę wszystkich, którzy to przeczytają, o kciukołapki i dobre myśli-chłopak jest niby w dobrej formie, pamiętam, że kastrację zniósł świetnie, echo wyszło w porządku, ale to będzie pierwszy zabieg, od kiedy jest u nas, więc denerwuję się okropnie... (A w perspektywie mam dalsze nerwy w oczekiwaniu na wynik badania histopatologicznego...) Ale mocno wierzę, że wszystko będzie dobrze i że nasz kochany Buzz vel Bazyl vel Bajzel vel Bazyliszek vel DJ Chlebek vel Lord Płaskomord (i tak dalej, i tak dalej...) zdąży jeszcze nieraz nas zadziwić!